Ostatnio
dostałem od mojej sąsiadki K. zaproszenie. Spokojnie, nie ma się zbytnio, czym
chwalić. Nie było to zaproszenie do kina, teatru, kawiarni, ani nawet na
spacer. Nic z tych rzeczy. Zaproszenie na wydarzenie – „Szalona noc tancerek”.
Początkowo myślałem, że wystąpi sama K., ale dość szybko prysły moje nadzieje.
Stwierdziłem z całą pewnością – nie idę.
Położyłem
się do łóżka i myślę. Zaproszenie. Co to właściwie znaczy? Zaproszenie, czyli
prosić kogoś o coś. Prośba zawsze kojarzy się z jakąś intymną relację. K.
zaprasza grupowo. Zaprasza na noc tancerek. Zaprasza mnie, zaprasza T., i
Ciebie też zaprasza. Dziwnie to, że teraz każdy może każdego zaprosić i to na
coś, czego sam nie organizuje. W ten sposób prośba staje się czymś
nieosobistym, powszechnym, coraz mniej uroczym i ekscytującym,
Myślę
dalej i tworzę projekcję przyszłości. Skoro już teraz wirtualne zaproszenia są
popularniejsze od zwykłych, może za kilka lat, mężczyzna będzie prosił o rękę
kobiety także za pomocą portalu. „Moja Droga, proszę Cię o rękę”. Ciebie,
Ciebie, i Ciebie też. A co mi tam, nie wolno? To tylko jedno kliknięcie więcej.
Partnerka ma do wyboru trzy opcje. Zignoruj – dzisiejsze nie. Wezmę udział – to
coś na wzór tak. Zainteresowany – no nie wiem, zobaczę. 80 osób weźmie udział w
wydarzeniu, 40 zainteresowanych. I bądź tu człowieku mądry, którą pannę młodą
wybrać.
Wolę
jednak dostawać tradycyjne zaproszenia, które są adresowane wyłącznie do mnie.
Stanąć wspólnie z T. na ślubnym kobiercu, to nie jest jednak najskrytsze
marzenie mojego życia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz