Często
miewamy wrażenie, że banalnym życiem człowieka rządzi niemniej banalny
przypadek. Sekunda jest nie tylko jednostką miary, może być także jednostką
ludzkiego szczęścia. Niekiedy tak niewiele czasu dzieli nas od kogoś
wyjątkowego. Wszyscy zakochani doskonale wiedzą, o czym mówię. Ja na całe
szczęście znam to uczucie z książek. Żaden zakochany nie powie, że jego miłość
to przypadek. Nie ma takich przypadków, bo jak pisał Julio Cortazar:
„przypadkowe spotkanie jest czymś najmniej przypadkowym w naszym życiu”.
Tyle
teorii, teraz praktyka.
Słupsk.
Ul. Kołłątaja. Właśnie wracam z uczelni. Wysiadam na przystanku i idę w stronę
dworca autobusowego. Zatrzymuję się przed poczekalnią i czytam karteczkę na
szybie: Bez biletu nie można przebywać w poczekalni, czy jakoś tak. Myślę.
Głupi jestem, więc myślę. Nie mam biletu, bo mój bilet kupuje się w autobusie.
Mogę wejść do środka czy nie? Kupiłbym bilet w kasie i wtedy mógłbym wejść, ale
w kasie mojego biletu nie sprzedają. Ale jak wejdę to chyba nikt mnie nie wygoni.
A w dupie, poczekam na zewnątrz.
Do
autobusu mam jeszcze 15 minut. Czekam cierpliwie i patrzę. Patrzę i czekam.
Gdzie patrzę? No przecież nie w niebo. Na dziewczynę patrzę. Ładna blondynka,
szlachetna kobieta, od razu poznałem. Ja stoję pod 13, Ona pod 7. Niedaleko. Ja
stoję przodem, Ona tyłem. Nasze spojrzenia nigdy się nie spotkają – myślę.
Nawet gdyby się odwróciła i spojrzała w moją stronę, musiałbym zmienić obiekt
zainteresowania. Nie można tak w biały dzień gapić się na przypadkową
dziewczynę, nawet jeżeli jest nieziemsko piękna.
Podjeżdża
autobus. Pasażerowie wchodzą powoli do środka, a ja nadal stoję i patrzę.
Patrzę i podziwiam. Wyciągam z kieszeni pieniądze na bilet i czekam. Oj, jaki
fajny kierowca, tak powoli bilety kasuje. Oczywiście to był Jej autobus, nie
mój.
W
międzyczasie zatrzymuje się obok mnie dziwna para. Pan i Pani Żulek, lekko
podchmieleni. Kłótnia na całego. Ona wali go torebką po głowie, On coś mruczy
pod nosem. Zabawna sprzeczka alkoholowych kochanków. Patrzę w stronę autobusu
mojej uroczej koleżanki i nie wierzę. Ona też obserwuje naszych amantów. I
nagle kieruje wzrok na mnie. A ja się uśmiecham, i Ona się uśmiecha. Ja znów
patrzę na nich i Ona na nich. Ja na Nią i Ona na mnie. I tak trwało to może
minutę. W tym przypadku minuta to wieczność. Jej autobus powoli odjeżdżał.
Gdy
zniknął z placu byłem strasznie zły. Najpierw na siebie – bo nie zrobiłem nic
więcej. Później na Nią – bo odjechała. Następnie na parę uroczych kochanków,
ponieważ kłócili się zbyt krótko, jakby to miało powstrzymać kierowcę przed
odjazdem. A na samym końcu na PKS – jak nie trzeba, to wtedy jeżdżą zgodnie z
planem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz