O mnie

Moje zdjęcie
Nauczyciel języka polskiego i historii. Pasjonat edukacji. Szczęśliwy mąż i przyszły ojciec. Zwykły człowiek o niezwykłych pomysłach na życie :)

czwartek, 28 stycznia 2016

PKS - zmora pasażerów

Często miewamy wrażenie, że banalnym życiem człowieka rządzi niemniej banalny przypadek. Sekunda jest nie tylko jednostką miary, może być także jednostką ludzkiego szczęścia. Niekiedy tak niewiele czasu dzieli nas od kogoś wyjątkowego. Wszyscy zakochani doskonale wiedzą, o czym mówię. Ja na całe szczęście znam to uczucie z książek. Żaden zakochany nie powie, że jego miłość to przypadek. Nie ma takich przypadków, bo jak pisał Julio Cortazar: „przypadkowe spotkanie jest czymś najmniej przypadkowym w naszym życiu”.

Tyle teorii, teraz praktyka.

Słupsk. Ul. Kołłątaja. Właśnie wracam z uczelni. Wysiadam na przystanku i idę w stronę dworca autobusowego. Zatrzymuję się przed poczekalnią i czytam karteczkę na szybie: Bez biletu nie można przebywać w poczekalni, czy jakoś tak. Myślę. Głupi jestem, więc myślę. Nie mam biletu, bo mój bilet kupuje się w autobusie. Mogę wejść do środka czy nie? Kupiłbym bilet w kasie i wtedy mógłbym wejść, ale w kasie mojego biletu nie sprzedają. Ale jak wejdę to chyba nikt mnie nie wygoni. A w dupie, poczekam na zewnątrz.

Do autobusu mam jeszcze 15 minut. Czekam cierpliwie i patrzę. Patrzę i czekam. Gdzie patrzę? No przecież nie w niebo. Na dziewczynę patrzę. Ładna blondynka, szlachetna kobieta, od razu poznałem. Ja stoję pod 13, Ona pod 7. Niedaleko. Ja stoję przodem, Ona tyłem. Nasze spojrzenia nigdy się nie spotkają – myślę. Nawet gdyby się odwróciła i spojrzała w moją stronę, musiałbym zmienić obiekt zainteresowania. Nie można tak w biały dzień gapić się na przypadkową dziewczynę, nawet jeżeli jest nieziemsko piękna.

Podjeżdża autobus. Pasażerowie wchodzą powoli do środka, a ja nadal stoję i patrzę. Patrzę i podziwiam. Wyciągam z kieszeni pieniądze na bilet i czekam. Oj, jaki fajny kierowca, tak powoli bilety kasuje. Oczywiście to był Jej autobus, nie mój.

W międzyczasie zatrzymuje się obok mnie dziwna para. Pan i Pani Żulek, lekko podchmieleni. Kłótnia na całego. Ona wali go torebką po głowie, On coś mruczy pod nosem. Zabawna sprzeczka alkoholowych kochanków. Patrzę w stronę autobusu mojej uroczej koleżanki i nie wierzę. Ona też obserwuje naszych amantów. I nagle kieruje wzrok na mnie. A ja się uśmiecham, i Ona się uśmiecha. Ja znów patrzę na nich i Ona na nich. Ja na Nią i Ona na mnie. I tak trwało to może minutę. W tym przypadku minuta to wieczność. Jej autobus powoli odjeżdżał.


Gdy zniknął z placu byłem strasznie zły. Najpierw na siebie – bo nie zrobiłem nic więcej. Później na Nią – bo odjechała. Następnie na parę uroczych kochanków, ponieważ kłócili się zbyt krótko, jakby to miało powstrzymać kierowcę przed odjazdem. A na samym końcu na PKS – jak nie trzeba, to wtedy jeżdżą zgodnie z planem. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz