Na studiach o specjalności nauczycielskiej jest
taki przedmiot o nazwie dydaktyka. W ramach dydaktyki każdy student musi odbyć
praktyki w szkole. Ja również musiałem przeprowadzić zajęcia na różnych
poziomach kształcenia: w podstawówce, gimnazjum, liceum. Praktyki potrafią
niekiedy wprowadzić człowieka w osłupienie.
Lekcja w II kl. gimnazjum. Temat: Uniwersalna
wymowa „Hymnu do miłości” św. Pawła. Cel lekcji: Analiza i interpretacja „Hymnu
do miłości”. Metody pracy: pogadanka, praca z tekstem, praca samodzielna, itd.
Praktykant: zupełnie nieprzygotowany. Znam takie
środki poetyckie, jak onomatopeja, oksymoron, metonimia, elipsa, lichota,
synekdocha, ale nie mam bladego pojęcia o miłości. Mogę opowiedzieć o
kształtowaniu się ideału miłości od starożytności, aż po współczesność, ale to
tylko teoria. Ale skoro kazali, to idę na żywioł.
Analiza poszła dość sprawnie. Przechodzimy do
rekapitulacji, to takie podsumowanie. Miałem zapytać dzieciaków – czym dla nich
jest miłość? Ja chciałem z tego zrezygnować, ale nauczycielka się uparła. Cóż
poradzić, pytam. Zgłasza się malutki, rudawy chłopczyk z pierwszej ławki. Dla
mnie miłość to mama i tata, ogólnie rodzina – odpowiada. Brawo Krzyś, będą z
ciebie ludzie – pomyślałem. Kto jeszcze? W górze pojawiły się salwy rąk. Więc
pytam dalej, a minuty lecą. Jako ostatnia zgłasza się długowłosa uczennica z
ostatniej ławki. Dumnie patrzy w moim kierunku i odpowiada: Proszę Pana, dla
mnie miłość to seks. Ja to nawet lubię. A Pan taki przystojny …
Spuściłem oczy na dół, jak trzyletni dzidziuś,
któremu zabrali cukierka. Na całe szczęście uratował mnie dzwonek. Jako pedagog
muszę bezdyskusyjnie potępić ten incydent, choć nie odmawiam dziewczynie
dobrego gustu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz