Godzina
10.00. „Niebieska strzała” odpalona. Poszli. Wesele blisko, więc obieramy kurs
na garnitury. Jeden sklep, drugi, trzeci, wreszcie trafiamy na coś
interesującego. Błękit, grafit, beż. Nic, tylko przymierzać i kupować.
-
A Pan garnituru nie potrzebuje? – zagaduje mnie bardzo milutka sprzedawczyni.
-
Proszę Panią, ja mam garnitur od osiemnastki i w tym mnie już pochowają. Ale
mogę się troszeczkę rozejrzeć?
-
Tak, proszę bardzo. Może wpadnie Panu coś w oko.
Ruszam
na lewą stronę, tzn. na damski. Ten asortyment jest o wiele ciekawszy od
męskiego. Wyglądam, wyglądam. Zbyt duży dekolt, za wąska, staromodna, … O, mam.
Idealna.
-
I jak, wybrał Pan coś?
-
Jest Pan pewien, że będzie pasować? Może lepiej przyprowadzić „drugą połówkę”?
-
Będzie pasować, przecież widzę.
-
Jak Pan sobie życzy. Pakować?
-
Tak, tak, oczywiście.
-
Do tego jakieś dodatki?
-
W zasadzie to chciałbym jeszcze zabrać tego manekina.
-
Słucham?
-
No tego manekina. Tego tutaj. Spokojnie, zapłacę.
-
Ale manekiny nie są na sprzedaż.
-
Nie? Dlaczego? Niech się Pani dobrze zastanowi. Biorę od ręki, proszę tylko
powiedzieć ile.
-
Nawet jakbym chciała go sprzedać, to nie mogę. A po co on właściwie Panu
potrzebny?
-
A gdzie ja teraz znajdę taką niewiastę – 90x60x90? Widzi Pani przecież, że na
nim leży doskonale.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz