Kiedyś
to były jednak piękne czasy. Wraz z nadejściem lata ludzie gromadami biegli do
lasu. Podjeżdżał ciągnik, wszyscy ładowali się na przyczepę i poszli. Uśmiechy
na twarzach, zapał do zbierania. Pamiętam doskonale. Miałem takie malutkie,
niebieskie wiadereczko. Dostawałem za nie całe 15 złoty. Nigdy nie marudziłem,
zbierałem wytrwale. Mój brat marudził i mama zawsze mu dosypywała. Dzisiaj na
jagody nie chodzi, bo wie, że mama już nie dosypie. Niestety.
Teraz prędzej spotkasz w lesie dzika, aniżeli człowieka. Wokoło pustka. Nawet
nie ma do kogo „gęby” otworzyć. Spoglądam na zegarek tzn. na telefon. Zero
połączeń i wiadomości. Na szczęście godzinę wskazuje dobrą. Czas do domu.
Wiadro na rower i w drogę.
-
Jak tam jagody? – słyszę za sobą głos jednego Pana (z wyglądu turysta).
-
A dziękuję, całkiem dobrze. Tylko cena licha.
-
Na piwko będzie.
-
Na książki – odpowiadam z uśmiechem. Piwa nie piję.
Jegomość
spojrzał się na mnie, jak na durnia. No cóż, chyba nie uwierzył. Ruszam dalej.
Jeszcze dwie spore górki do pokonania. Ale te samochody pędzą. Wszyscy „walą”
nad morze. Mogliby trochę zwolnić, a nie jeszcze trąbią. Z pełnym wiadrem wcale
nie tak łatwo utrzymać równowagę. Z dwoma wiadrami byłoby łatwiej, ale w taką
pogodę tyle nie nazbieram. W końcu jutro też jest dzień, a wakacje długie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz