O mnie

Moje zdjęcie
Nauczyciel języka polskiego i historii. Pasjonat edukacji. Szczęśliwy mąż i przyszły ojciec. Zwykły człowiek o niezwykłych pomysłach na życie :)

sobota, 30 lipca 2016

Odyseja wieczorna

Piątek wieczór. Niebo lekko zachmurzone, opadów brak, parówki już prawie ugotowane. Słyszę skowyt dzwonka (pierwszy raz od ponad miesiąca). Odbieram. Z drugiej strony tej śmiesznej szklanej szybki odzywa się mój kolega B. – Szykuj ręcznik, bierz gacie na zmianę i lecimy na Koszalin. Chwila zastanowienia, mimowolny przebłysk geniuszu. – Dobra, za 15 minut będę gotowy. Zamiast ręcznika i gaci postanawiam zabrać ze sobą piekarza T., ponieważ koszalińskie puby interesują mnie bardziej od miejskiej pływalni. Po czterdziestu dniach posuchy w końcu nadeszła pora degustacji, a kto może znać się lepiej na degustacji, niż T., który pół swojego życia spędził na cukierni.



Mój mączany przyjaciel zajmuje dość sporo miejsca na tylnym siedzeniu, ale nie marudzę, bo on strasznie tego nie lubi. Poza tym mamusia zapakowała nam suchy prowiant na drogę, więc jest całkiem sympatycznie. Wysiadamy w biegu na pierwszych światłach, tzn. T. wysiada, a ja jadę dalej, bowiem na równoległym pasie widzę policyjny radiowóz. T. nie widzi radiowozu, bo myśli już tylko o kolorowych neonach, które wabią go ożywczym zapachem cudownego chmielu. Hura, to już Koszalin.

B. polecił nam taki jeden lokalik. Powiedział, że tam wszyscy siadają przy wspólnym stole i można kogoś ciekawego zapoznać. Brzmiało dość zachęcająco. Niestety tylko brzmiało. Zanim znaleźliśmy domniemany „raj” na ziemi minęła blisko godzina. Piekarz T. udał się na krótkiego dymka, wrócił z dobrymi wiadomościami. Siedem samotnych kobiet stoi u bram „świątyni dumania”. Czekam w wielkim napięciu. No cóż, tego mogłem się spodziewać. Średnia wieku wybranek mojego mączanego przyjaciela to jakieś 50+.

W celu ratowania wieczoru dzwonimy do wojskowego K. Polskie siły zbrojne nigdy nie nawalają. Nie inaczej było tym razem. K. zabiera nas do browaru z prawdziwego zdarzenia. Za takim smakiem tęskniłem całe wakacje.


Morał z tej wyprawy jest całkiem banalny, mączany przyjaciel to przewodnik marny. W rady wojskowego trzeba wtenczas ufać, a na białą piankę będziecie wnet chuchać. 

niedziela, 24 lipca 2016

Casting

Czekaj, czekaj. Kliknij tu. I jak? Nawet ładna, prawda? Wejdź na profil. Mówiłem ci, tu jest mnóstwo dziewczyn. Przejedź na dół. O widzisz. Najważniejsza rubryczka – „Mój wymarzony partner”. Czytamy.

- „Cenię mężczyzn konsekwentnych, a nie takich, co zmieniają, co chwilę swoje zdanie” – pasuje.
- „Wiedzących, czego chcą od życia i od swego partnera” – no ba.
- „Umiejących się wysłowić” – jasne, zwłaszcza po paru głębszych.
- „Mających swoje pasje, hobby” – wiadomo.
- „Rodzinnych, ceniących ciepło rodzinne” – idealnie, jakby o mnie.
- „Dobrze wychowanych” – mamusia się postarała.
- „Potrafiących oddzielić rzeczy ważne od mniej ważnych” – tak.
- „Kochających zwierzęta” – w domu mam zoo.

Ostatni punkt – „Oczywiście jeszcze jedno – mężczyzna musi posiadać tzw. przysłowiowe jaja”.


Wiedziałem, że w końcu mnie na czymś złapie. 

sobota, 23 lipca 2016

W sprawie fantoma

Godzina 10.00. „Niebieska strzała” odpalona. Poszli. Wesele blisko, więc obieramy kurs na garnitury. Jeden sklep, drugi, trzeci, wreszcie trafiamy na coś interesującego. Błękit, grafit, beż. Nic, tylko przymierzać i kupować.

- A Pan garnituru nie potrzebuje? – zagaduje mnie bardzo milutka sprzedawczyni.
- Proszę Panią, ja mam garnitur od osiemnastki i w tym mnie już pochowają. Ale mogę się troszeczkę rozejrzeć?
- Tak, proszę bardzo. Może wpadnie Panu coś w oko.

Ruszam na lewą stronę, tzn. na damski. Ten asortyment jest o wiele ciekawszy od męskiego. Wyglądam, wyglądam. Zbyt duży dekolt, za wąska, staromodna, … O, mam. Idealna.

- I jak, wybrał Pan coś?
- Oczywiście – oznajmiam z dumą – fioletowy to mój ulubiony kolor.
- Jest Pan pewien, że będzie pasować? Może lepiej przyprowadzić „drugą połówkę”?
- Będzie pasować, przecież widzę.
- Jak Pan sobie życzy. Pakować?
- Tak, tak, oczywiście.
- Do tego jakieś dodatki?
- W zasadzie to chciałbym jeszcze zabrać tego manekina.
- Słucham?
- No tego manekina. Tego tutaj. Spokojnie, zapłacę.
- Ale manekiny nie są na sprzedaż.
- Nie? Dlaczego? Niech się Pani dobrze zastanowi. Biorę od ręki, proszę tylko powiedzieć ile.
- Nawet jakbym chciała go sprzedać, to nie mogę. A po co on właściwie Panu potrzebny?

- A gdzie ja teraz znajdę taką niewiastę – 90x60x90? Widzi Pani przecież, że na nim leży doskonale. 


piątek, 22 lipca 2016

Palcem po wodzie

Piękna pogoda za oknem, a ja siedzę przed komputem i klikam. Klikam i przeglądam. Barcelona, Kreta, Sardynia, Korsyka, Ibiza. All inclusive, oczywiście. Z przewodnikiem, bez. Z widokiem na morze, ocean, góry. Trzy gwiazdki, cztery. Dwupokojowe, cztero, apartamenty. O cholera. Bateria w laptopie padła. Mniejsza z tym, i tak miałem iść na ryby.

Szykuję wędkę. Idę. Tak niedaleko. Blisko domu. Łowiłem może z dwa razy w życiu. Wkładam robaka na haczyk. Zarzucam. Czekam. Myślę. Ach, gdyby tak trafić złotą rybkę. Tylko jedno życzenie. Cała Europa stoi przede mną otworem. Seszele, Wyspy Kanaryjskie, Galapagos.

15 minut bez brania. 40 minut i nawet nie drgnie. Bite dwie godziny, a sieć pusta. Nagle za moimi plecami otwiera się okno:


- Synu, zostaw tę wędkę i chodź już na obiad, przecież w tej beczce i tak nie złowisz żadnej ryby. 

- Złowić, może i nie złowię, ale co sobie wymarzę to moje. 

czwartek, 21 lipca 2016

Świat oszalał, wielki come back

- Halo, gdzie ty jesteś?! Nigdzie nie można cię złapać.

- Cicho, siedzę na drzewie.

- Co?!

- Cicho, bo go wystraszysz.

- Kogo do cholery?!

- No ciszej.

- Stary, naprawdę zaczynam się o ciebie martwić.


- No i mówiłem, spieprzył. A taki piękny Pidgey. 

środa, 20 lipca 2016

Wózeczek

Drzwi Biedronki otwierają przede mną naturalne dobrodziejstwa świata. Strumienie deszczu leją się z nieba. Dwie minuty i będę cały mokry – myślę. Nic, trzeba czekać na samochód. Stoję skulony pod daszkiem, bo troszeczkę zimno, a kurteczka raczej letnia. Ludzie kręcą się obok, a ja cierpliwie czekam. Wychodzi dostojny jegomość. Wkłada zakupy do bagażnika czarnego BMV. Teraz podąża w moją stronę. Schodzę na bok, tego wymaga kultura. Nieznajomy zbliża się do mnie eleganckim krokiem.

- Proszę, wózek można już odprowadzić – rzuca niemal w biegu.

Nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, już dawno siedział w swoim przytulnym samochodziku. No cóż, złotówka piechotą nie chodzi. Odstawiłem wózek na miejsce. Stoję i czekam dalej.

Nie upłynęło pięć minut, jakaś babka po czterdziestce uraczyła mnie swoim uśmiechem oraz pustym wózkiem rzecz jasna.

- Dwa złote dla Pana – woła w strugach deszczu.


Nie goliłem się miesiąc, ale żeby zaraz pomylić mnie z bezdomnym, to chyba leciutka przesada. Mają jednak rację ci, którzy mówią, że w życiu trzeba „dobrze” wyglądać, choć nie mam bladego pojęcia, co to właściwie znaczy. 

niedziela, 17 lipca 2016

Nadzieja

Na górze szczytów, w dolinie gwiazd
Zobaczył światło świata
Zobaczył ludzi, twarze, czas
Co szczęściem ich oplata
I spojrzał wzrokiem w nieba dal
Czekają wciąż daremnie
Choć w morzu łez tysiące fal
Już żadne serce nie drgnie
Samotnym brzegiem kroczy on
Zgubiony w szumu tłumie
Pochyłe ciało, splamiona skroń
A wątpliwości strumień ...


„Zaufać Panie, pozwól raz  
Bym znowu tak uwierzył
W tych ludzi, twarze, mądry czas

Co szczęście mi odmierzył”

piątek, 15 lipca 2016

Papierowa literatura



 
Wróciłem z Biedronki i jestem wzburzony. Przechadzam się pomiędzy stoiskami. Szukam mojej słodziutkiej bułeczki. Tu nie ma, tutaj też nie. Zaraz, zaraz. Dział z alkoholami. O kurczę, Metaxa potaniała. Dobrze wiedzieć. Idę dalej. A co to takiego? Książki. Dużo książek. Zboczenie zawodowe. Wertuję, wertuję, kilka znanych tytułów. O proszę, tam też są. No nie. 

Włożyli je razem z papierem toaletowym. Marquez, Miłość w czasach zarazy. Klasyka obok papieru do dupy. Literatura sięgnęła bruku. 

 

Dobrze, że my wydajemy tylko w Internecie. Znając moje szczęście i twarz piekarza T. zalegalibyśmy między maszynkami do golenia, a balonikami firmy Durex. 

Dziurka od klucza



Pogoda totalnie do bani, więc korzystam z wolnej chwili i udaję się w sprawach biznesowych do Koszalina. Siedzę na stancji u brata. Nagle nachodzi mnie niedorzecznie prostacka myśl, że w końcu należałoby spożyć jakieś śniadanie. Sięgam po dwa czarodziejskie kluczki. "Ten żółty masz od drzwi wewnętrznych" - pamiętam doskonale słowa mojego mentora. Wkładam. Przekręcam. Otworzyłem. Teraz druga strona. Wkładam. Próbuję przekręcić. Jeden raz, drugi, trzeci. Za cholerę nie idzie. Jeszcze chwila, zbiegną się sąsiedzi i uznają mnie za włamywacza - pomyślałem. Dobrze, że przynajmniej mogę wyjąć. 

 

Dzwonię. 

- Ty słuchaj. Nie da rady tych drzwi zamknąć. 

- Jak to nie? Musisz najpierw otworzyć drzwi, przekręcić zamek od strony stancji, później wyjść na zewnątrz i przekręcić od strony korytarza. One zamykają się normalnie. 

- Aha. Dobra, spróbuję. 

Jaka to normalność? Normalnie byłoby w kolejności: wkładam - przekręcam - zamykam - wyjmuję. A tutaj jest: wkładam - przekręcam - pozornie zamykam, wyjmuję - wkładam - pozornie otwieram - zamykam - wyjmuję. 

Prawie jak zagadka Sfinksa. Zamiast czterech ruchów, osiem. Aż się spociłem. Ale było warto, bo w sklepie obok czekały już na mnie słodziutkie babe... tzn. bułeczki.

czwartek, 14 lipca 2016

Ostatnie pożegnanie



- Myślisz, że te kwiaty będą Jej się podobać? 

- Stary, nie mam pojęcia. Nie znam się na tym. Kup byle co, kobiety lubią wszystkie kwiaty. 

- Nigdy nie kupowałeś kwiatów dla dziewczyny? 

- Dawno temu. Kazałem Pani ładnie przystroić i wysłać pod wskazany adres. 

- I jaka była reakcja? 

- Od tamtej pory dziewczyna się do mnie nie odzywa, ale to wina kwiaciarki. 

- Jak to? 

- Zbyt dosłownie zrozumiała hasło: "Ostatnie pożegnanie". I tak właśnie umarła moja jedyna miłość. 


środa, 13 lipca 2016

Dama karo

Rok 1997. Niedziela. Godzina 10.00. Wszyscy w skupieniu siedzą przed telewizorami. Siedzę i ja. Mały Grześ. Wielkie oczekiwanie. 1…2…3… Poszli. Otwiera się. Lista przebojów Disco Relax. Shazza, Bayer Full, Bogdan Smoleń. Wybałuszam oczy. Mojego faworyta jeszcze nie było. Uśmiechnięta Pani z ekranu podaje: „A na miejscu pierwszym, decyzją Państwa głosów …”. Hura, hura – drę swój słodziutki pyszczek na cały pokój. Akcent - „Oczarowałaś mnie”.




Lata mijają, włosów na głowie ubyło, a ja do tej pory zastanawiam się, gdzie jest ta dama karo. 

wtorek, 12 lipca 2016

Sarenka

Jaka klasa. Urok. Czar. Gracja. Przepiękna. Naturalna. Wyjątkowa. Subtelna. Co za nogi. A te ruchy. Cudo.

- Popatrz, jak delikatnie unosi się ponad ziemią. 

- No co ty stary, nie mogę, przecież wiesz, że mam dziewczynę.

- Jak tam chcesz. Będziesz jeszcze żałował.


Miłość to jednak dziwne uczucie. Wierność wiernością, ale aby nawet na małą sarenkę nie spojrzeć. Masakra. 

poniedziałek, 11 lipca 2016

Krzemciovlog

Jak zwykle jestem spóźniony. Po raz kolejny muszę uderzyć się w piersi, ponieważ przeoczyłem ważne wydarzenie kulturalne – debiut słynnego youtubera. Krzemciovlog – i nie trzeba nic więcej dodawać. Już teraz Jego autograf kosztuje całe trzy złote, a popyt rośnie. Gorące fanki liczą choćby na kosmyk włosów. Przesłuchałem wszystkie nagrania i w niektórych z nich odkryłem ważne prawdy egzystencjalne. „Bo zdrada to jest ciężki kamień na sercu”. Mickiewicz? Słowacki? Nie, Krzemciovlog. Z niecierpliwością oczekujemy na następne odcinki. Dziewczyny już zacierają ręce. Prawda? :)

Dalej w las



Kiedyś to były jednak piękne czasy. Wraz z nadejściem lata ludzie gromadami biegli do lasu. Podjeżdżał ciągnik, wszyscy ładowali się na przyczepę i poszli. Uśmiechy na twarzach, zapał do zbierania. Pamiętam doskonale. Miałem takie malutkie, niebieskie wiadereczko. Dostawałem za nie całe 15 złoty. Nigdy nie marudziłem, zbierałem wytrwale. Mój brat marudził i mama zawsze mu dosypywała. Dzisiaj na jagody nie chodzi, bo wie, że mama już nie dosypie. Niestety.

Teraz prędzej spotkasz w lesie dzika, aniżeli człowieka. Wokoło pustka. Nawet nie ma do kogo „gęby” otworzyć. Spoglądam na zegarek tzn. na telefon. Zero połączeń i wiadomości. Na szczęście godzinę wskazuje dobrą. Czas do domu. Wiadro na rower i w drogę.


- Jak tam jagody? – słyszę za sobą głos jednego Pana (z wyglądu turysta).

- A dziękuję, całkiem dobrze. Tylko cena licha.

- Na piwko będzie.

- Na książki – odpowiadam z uśmiechem. Piwa nie piję.


Jegomość spojrzał się na mnie, jak na durnia. No cóż, chyba nie uwierzył. Ruszam dalej. Jeszcze dwie spore górki do pokonania. Ale te samochody pędzą. Wszyscy „walą” nad morze. Mogliby trochę zwolnić, a nie jeszcze trąbią. Z pełnym wiadrem wcale nie tak łatwo utrzymać równowagę. Z dwoma wiadrami byłoby łatwiej, ale w taką pogodę tyle nie nazbieram. W końcu jutro też jest dzień, a wakacje długie.