-
A co ty tak zamyślony siedzisz?
-
Chyba się zakochałem.
-
Co?! Znowu? Przynajmniej jakaś ładna?
-
Nieziemsko.
-
Ostatnim razem mówiłeś to samo.
-
Tak?
-
Zaczyna się … Znam Ją?
-
Chyba nie, bo ja sam Jej nie znam.
-
To gdzie się spotkaliście?
-
W zasadzie to chyba nigdzie. Aj, wszystko przez te cholerne autobusy.
-
A co ma autobus do twojej miłości?
-
No właśnie dużo.
Zajmuję
wygodne siedzenie nr 3, licząc od pleców kierowcy. Nastawiam czasomierz. 50
minut i będę w domciu. Ruszamy. Tzn. już stoimy, bo światła. Konkretnie
czerwone. Na zielonym się jedzie, na czerwonym stoi. Ktoś tak kiedyś wymyślił i
już zostało. Jedziemy dalej. Znów światła, znów czerwone. Stoimy. Zielone. Ruszamy.
Ostatnia prosta i wyjazd z miasta.
Nie
tak prędko, światełka. Czerwone. Patrzę w szybkę. Na przeciwnym pasie też
stoją. Mnóstwo samochodów, ale mnie interesuje tylko jeden – z piękną brunetką za
kierownicą. Ona na mnie, ja na Nią. Ja na Nią, Ona na mnie. Chyba nawet się
uśmiechnęła. Puściłem oczko. Lewe (prawe też potrafię, nauczyłem się na
studiach). Zielone. Moja miłość przeminęła wraz ze spalinami z rury wydechowej.
-
Mogłeś przecież wysiąść na następnym przystanku.
-
No co Ty, następny autobus miałem dopiero za 5 godzin.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz