„Był piękny, wiosenny poranek, który
mógł się z powodzeniem zamienić w piękny, wiosenny dzień”[1]
– zdanie wyjęte z drugiej części przygód Marceliny doskonale odzwierciedla moje
ciche pragnienia w chwili, gdy dostałem kolejne zaproszenie do fantastycznego
świata żywego Słowa. Od początku wiedziałem, że nie będzie to czas stracony,
bowiem Izabela Skorupka potrafi „malować” poetyckie obrazy. Troszeczkę
obawiałem się o konstrukcję fabuły, lecz szybko przestałem mieć jakiekolwiek
wątpliwości. Zatopiłem się bez pamięci w „Marcelinie i Twierdzy Wspomnień”, by
wyjść z tego wyjątkowego seansu z potężną dawką pozytywnej energii. Druga część
książki utrzymuje poziom pierwszej, a w niektórych momentach nawet go
przerasta. Ewaluuje również postać głównej bohaterki. Marcelina dojrzewa
emocjonalnie, podejmuje decyzje, które wymagają od niej nie tylko odwagi, lecz
także rozmyślań natury etycznej. Na uwagę zasługuje ponadto rozbudowana
przestrzeń Bezczasu. Tak naprawdę dopiero w „Twierdzy Wspomnień” jest ona nową
i pełnoprawną „jakością”, stanowiącą alternatywę dla zwykłej przestrzeni
ziemskiej. Autorka zdecydowała się powielić pomysł dwóch równoległych światów.
Marcelina wraz z profesorem Biersem próbuje odwrócić proces Adaptacji, dlatego
penetruje zakamarki Królestwa Erraty. Pozostali członkowie jej rodziny żyją
niejako w marazmie, urzeczeni fałszywymi obietnicami zagadkowego Dobroczyńcy.
Podobnie, jak w części pierwszej oba światy skrzyżują się w końcowym pojedynku
dobra i zła, prawdy oraz kłamstwa. Oczywiście, zgodnie z konwencją powieści
familijnej zwycięży Marcelina.
Znów muszę pochwalić autorkę za
wyszukany, subtelny język oraz wiele odniesień meta-tekstualnych. Myślę, że pod
ciepłą i w gruncie rzeczy prostą historią rodziny Łobzowskich kryje się zdecydowanie
głębszy przekaz. Izabela Skorupka pragnie zwrócić uwagę czytelników na
kreacyjną moc Słowa. Ma to szczególne znaczenie w dzisiejszych czasach, kiedy
słowo przestaje być synonim prawdy. Opisany w „Marcelinie” proces Adaptacji to
nic innego jako proces dewaluacji słowa. Łukasz – ojciec bohaterki przygląda
się, jak jego bliscy zatapiają się w świecie iluzji. Niby ci sami ludzie, niby
ten sam dom, ale inne zachowanie, czyny oraz mowa. Dobrodziej kusi Marcelinę,
na pokusy narażony jest także każdy użytkownik języka. Najlepszą obroną przed
fałszem jest żywe Słowo rozumiane jako słowo Prawdy. Za tym słowem opowiada się
w powieści nasza bohaterka. Droga do Prawdy okazuje się zawiła oraz pełna
niebezpieczeństw. Pojawiają się Synonimy, Podrabiańcy, czy inne złowrogie
postacie. Nie znaczy to jednak, by rezygnować z obrony naszych wartości, bo
przecież Słowo również do takich należy.
Izabela
Skorupka z całym naciskiem podkreśla, iż powinniśmy brać pełną odpowiedzialność
za słowa, które wypowiadamy. Marcelina nie tylko czyta książki, lecz sama
tworzy. Tworzą także pozostali bohaterowie powieści. Jednak nie każda twórczość
przynosi Dobro. Niestety, nie żyjemy w baśniowym Królestwie Erraty, niektórych
błędów nie uda się bezwiednie wyeliminować, więc trzeba ich po prostu unikać w
momencie tworzenia. Nie chodzi tu tylko o samo pisanie, lecz przede wszystkim o
relacje międzyludzkie. Pamiętajmy o przestrodze Wisławy Szymborskiej:
„Nad białą kartką czają
się do skoku
litery, które mogą
ułożyć się źle,
zdania osaczające,
przed którymi nie
będzie ratunku”[2].
Mam
nadzieję, że Izabela Skorupka nadal będzie chronić nas przed czytelniczą
wegetacją, tworząc coraz bogatsze i ciekawsze światy. Aby każdy poranek
przynosił coraz więcej Dobra, skąpanego w pięknie literackiego Słowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz