Godzina
17.23. Piękne środowe popołudnie. Mój czarodziejski „smartfon” daje o sobie
znać cieniutkim, wstydliwym głosem. Zerkam na panel. Raz i drugi. Lekko
zakurzony, ale widać wyraźnie, że jakaś wiadomość. Numer nieznany, za to dość
konkretny. Kolega Georg formuje ekipę na Mielno. „Nie ma opcji, nigdzie nie
jadę” – pomyślałem w przypływie ludzkiej słabości. Nie zdążyłem nawet
urzeczywistnić owych pragnień w formie pisemnej, a Georg już czyhał u bram
mojej posiadłości. „I jak, jedziesz?”. W pierwszym odruchu chciałem powiedzieć,
że nie, lecz błagalne spojrzenie kompana totalnie mnie rozczuliło. Czasami tak
miewam, to chyba starcza demencja. „Daj mi godzinkę i będę gotowy” – rzuciłem w
biegu.
A
więc postanowione. Ruszamy na polską Ibizę. Nie jacyś tam podrabiańcy, ale
prawdziwi Albańczycy. Ja, George i wojskowy K., ten sam, który w poprzednim
odcinku zafundował mi cudowną podróż do fabryki chmielu. Tym razem rozpoczynamy
na spokojnie w zacisznej, domowej scenerii. 1…, 2…, 3…, 4… Zaraz, zaraz, wróć.
1…, 2…, 3…, czwarte wzięliśmy na drogę. Bus w kierunku Mielna. Panowie, jeszcze
chwila i będziemy w raju.
Wysiadamy.
No cóż, na raj mi to nie wygląda. Anioły nie latają, za to Januszów pełno.
Bajka.
Trzech dzielnych krasnoludków poszukuje wśród nieznajomych dziewczyn tej jednej
wyśnionej, idealnie pięknej, nieskazitelnej królewny. W każdej bajce musi być
szczęśliwe zakończenie, więc nie inaczej było w tym przypadku. Ja i Georg na
zero, na całe szczęście wojskowy K. odpalił potężne działo i trafił w dziesiątkę.
Dostojne
niewiasty z południa. Tychy. Ola i Monika. Monika i Ola. Początkowo
wystraszone, ale rozkręcały się z minuty na minutę, aż do wschodu słońca.
Oczywiście Panowie musieli się wygadać, że jestem nauczycielem. I wtedy zaczęło
się. Razem z Moniką przerobiliśmy niemal każdą epokę literacką, a szczególnie
polski romantyzm. Skończyliśmy na poezji Baczyńskiego. „Niebo złote ci otworzę…”-
recytowała nasza sympatyczna koleżanka. No wiesz Monika, znamy się tylko
godzinkę i już takie propozycje. Zacznijmy od otwierania piwa, a z tym niebem
to jeszcze zobaczymy.
A
teraz finał miesiąca. Wojskowy K., jak przystało na zawodowego kierowcę, zasiadł
za sterami wózka marki Polo. Georg zajął miejsce pasażera. „Panowie, biegiem na
plażę, a może zdążymy jeszcze kogoś zapoznać”. Polska to jednak nie Ameryka,
więc wyboista powierzchnia asfaltowa nie pozwala rozwinąć optymalnej szybkości.
Dodatkowo wózek, a także jego pasażer i kierowca potrzebują co pewien czas
uzupełnić niezbędne płyny ustrojowe. Halo, Mielno. Nadciągamy w pełnej
okazałości. Trzej muszkieterowie i ich wypasiony Dreamliner. I niech mi ktoś
jeszcze powie, że na wózku nie można odlecieć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz